Singapur, drzewa kauczukowe, kolonializm oraz linia frontu, a w tle kochankowie, fatalne zauroczenie i dramat psychologiczny. „Singapurskie kleszcze”, adaptacja powieści J. G. Farrella „The Singapore…
Singapur, drzewa kauczukowe, kolonializm oraz linia frontu, a w tle kochankowie, fatalne zauroczenie i dramat psychologiczny. „Singapurskie kleszcze”, adaptacja powieści J. G. Farrella „The Singapore Grip”, to szaleństwo emocji, kolorów, dźwięków i porywających wątków.
Singapur, rok 1941. Potentat w dziedzinie produkcji kauczuku Walter Blackett (David Morrissey) chce umocnić pozycję swojej i tak już zamożnej rodziny. Plany krzyżuje nieoczekiwana śmierć partnera biznesowego, pana Webba (w tej roli Charles Dance, czyli Tywin Lannister z serialu „Gra o tron”). Cały spadek ma przypaść synowi Webba, Matthew (Luke Treadway). Blackett z pomocą rezolutnej córki Joan (Georgia Blizzard) postanawia rozwiązać problem. Walter może liczyć również na wsparcie swojej żony, Sylvii (Jane Horrocks). Jego syn, Monty (Luke Newberrry), o wiele bardziej niż rodzinnym biznesem, zainteresowany jest lokalnymi rozrywkami.
Matthew jest odporny na zaloty Joan, natomiast trudno mu się oprzeć urokowi Very Chiang (Elizabeth Tan). Kobieta ucieka przed Japończykami, a pan Webb udzielił jej schronienia w swoim domu. Do Chiang wielu bohaterów podchodzi z rezerwą (na przykład Joan), jednak Vera może liczyć na przychylność majora Archera (Colm Meaney). Ważnym bohaterem jest także Jim Ehrendorf (Bart Edwards), dawny znajomy Matthew, bezskutecznie walczący o względy Joan.
„Singapurskie kleszcze”: linia frontu i biznes
Świat rodziny Blackett zatrzęsie się nie tylko przez zawirowania rodzinne, ale także za sprawą inwazji Japonii na Singapur. Jak przystało na serial psychologiczny toczący się w trakcie wojny, gdy przeznaczeniem jednych jest linia frontu, drudzy dbają przede wszystkim o swoje interesy.
Ten dramat przemieszany jest z wątkami romantycznymi. Aranżowanie małżeństw w zgodzie z biznesowym interesem spodoba się wszystkim, którzy uwielbiają filmy romantyczne. Jak zakończy się fatalne zauroczenie Matthew i Viery? Czy kochankowie będą mieli szanse na szczęście w świecie przepełnionym kolonialnymi stereotypami? Jak inwazję Japończyków przetrwa Singapur?
Ważnym wątkiem są również tytułowe „Singapurskie kleszcze” („The Singapore Grip”). Sformułowanie pada po raz pierwszy, gdy Matthew ląduje w Singapurze. Pilot ostrzega go wówczas przed tytułowymi kleszczami. Warto obejrzeć serial do końca, by poznać odpowiedź. A w międzyczasie uśmiechąć się, gdy wątek przewija się przez całą opowieść jako obiegowy dowcip. Rozumieją go wszyscy bohaterowie z wyjątkiem nieświadomego Matthew.
„Singapurskie kleszcze”: kolonializm i romans
„Singapurskie kleszcze” to sześć odcinków wypełnionych wartką akcją, ciekawymi rolami pierwszo- i drugoplanowymi oraz zapierającą dech w piersiach scenografią. Widać, że twórcy nie oszczędzali na lokalizacjach czy efektach specjalnych. Uwagę przykuwa również muzyka. W pewnych scenach to intensywny, bigbandowy jazz. Kiedy indziej dźwiękowa ilustracja „The Singapore Grip” staje się muzyką wykonaną na tradycyjnych instrumentach azjatyckich. Dlatego „Singapurskie kleszcze” świetnie się ogląda, ale też i słucha.
„Singapurskie kleszcze” przypadną do gustu wszystkim miłośnikom niebanalnych produkcji. Ogromne wrażenie robi fakt, że akcja serialu rozpoczyna się w 1941 roku. Jakież odmienne było życie ludzi tam, w tym momencie, gdy porównamy je do wydarzeń rozgrywających się równolegle w Europie. „Singapurskie kleszcze”, podobnie jak literacki pierwowzór, pokazują także mocno satyryczne spojrzenie na kolonializm oraz o zderzeniu kultury zachodu i wschodu. Emocje i materiał do refleksji w jednym!
Autorka tekstu: Paulina Grabska